Archiwum bloga

czwartek, 28 sierpnia 2014

Dziewiczy rejs.

Pierwsza noc na własnej łodzi :) Nawet nie było problemu z ciasnotą, tylko wszystko trzeba przewracać, by cokolwiek znaleźć. Silnik dalej się zalewa, więc podejmuję męską decyzję, że odpływamy na żaglach. Bosman Arek wspiera mnie w tej decyzji mówiąc, że teraz mało jest takich co pływają bez silnika i on chętnie popatrzy na jacht wychodzący z portu na żaglach. Idziemy jeszcze na pyszne czipsy z okonków i czytam w Magazynie WIATR, że buduje setkę.
Wiało z N więc za cel pierwszego rejsu obraliśmy marinę w Stepnicy. Spakowani, w kamizelkach, Mam lekka panikę, nowy jacht, pełen rodziny... Małżonka lekko spanikowana patrzy na moje zmagania z plączącymi się fałami i szotami, wreszcie dziób na wodę, lewy foka szot wybierz co?! a ta linkę z lewej strony, Ok dzieci są, żona jest,.. powoli wypływamy z basenu w kierunku południowego wyjścia, napięcie ustępuje, ster działa, fok ciągnie. Stawiam grota i powoli żeglujemy mijając południowe wejście do Trzebieży, Tomasz łowi ryby ( on ciągle łowi ryby), ja już spokojnie !?sprawdzam czy aby w zęzie sucho... - sucho.
Lajtowo przy słabnącym wietrze wchodzimy do kanału młyńskiego i flauta. Na szczęście jest pomost od samego wejścia, więc ciągniemy Tinef za cumę dziobową, bo pagajowanie jest mało efektywne. Cumujemy.
Bosman w marinie średnio przyjemny, chyba za karę tam pracuje. Bierzemy graty i idziemy na pażę. Dzwonię do Ojca Konstruktora, że jesteśmy i można przeprowadzić inspekcję, po czym zostajemy zaproszeni na ognisko z noclegiem i nocne żeglarzy rozmowy.

Nazajutrz, odstawieni przez gościnnego gospodarza do mariny, wychodzimy z powrotem do Trzebieży, bo zapomnieliśmy tego i owego. Na roztoce flauta, zatem opalanie i łowienie.
Wreszcie koło 14 dmuchnęło ok 3 i w atrakcyjnych przechyłach robiąc w porywach 6 węzłów wg GPS, weszliśmy do portu, stając tym razem w porcie, gdzie pobyt naszego transatlantyku wyceniony został na 8 zł 26 gr. Udało się umówić mechanika, przyjechał, wszedł na łódkę, próbował odpalić, powiedział, że za dużo rozkręcania i pojechał ....
Wiało S. odeszliśmy rankiem w kierunku Wolina. JM uświadomił nam, że jak na transatlantyk przystało mamy 1,20 zanurzenia więc jechać raczej torem wodnym musimy, tak i jechaliśmy w słabnącym wiaterku, robiąc w porywach 2w Tomasz łowił ryby, reszta opalała się.
Późnym popołudniem utknęliśmy z braku wiatru na torze wodnym z zalewu do wolina. Stanęliśmy sobie grzecznie na kotwicy (danfortha 5 kg) i zaczęliśmy kombinować jak tu się wykąpać.
Po chwili zaoczyliśmy Bylinera, którego przemiła załoga zgodziła się zaholować nas do Wolina. Dziękujemy im jeszcze raz...

W wolinie dzieki naszym rozmiarom, udało się przycumować między nawisem dziobowym jednego jachtu z Niemiec, a nawisem dziobowym drugiego kutra z Holandii. Tu spotkaliśmy znajomych, którzy czarterowali jacht i udaliśmy się na święto Wikingów. Gdzie jak widać załoga Tinef godnie reprezentowała jacht w strojach galowych.
Kolejna próba naprawy silnika przez Stefana armatora Ragtime, którego poznaliśmy na kei, udała się połowicznie, czyli problem został zdiagnozowany i teoretycznie usunięty, ale silnik i tak nie działał......

Następnego dnia na holu za zaprzyjaźnionym Tangiem przeszliśmy pod mostem w Wolinie z zamiarem dotarcia do Międzywodzia. Wiało prosto w D.... słońce, wiatr, kapiel. Tango odstawiło nas znacznie.
Dopływamy do Zalewu Kamieńskiego, z lekkim niepokojem patrzę na granatowiejące niebo przed nami. Po chwili, z tak zwanego nienacka nadciąga szkwał, ale jaki:) W momencie wiatr skręcił o 180 stopni i zawiał tak, że Tinef stanęła w miejscu,  zwrot z wiatrem, kotwica i stoimy, Zrobiła się nielicha fala, Na wyspie Chrząszczewskiej coś się paliło i po chwili wszystko jest w dymie. Znajomi z Tanga dzwonią, że płyną nam na ratunek ?!?!? Tinef spisuje się dzielnie, mimo fal i wiatru na pokładzie sucho. Odpowiadamy, że grzecznie czekamy ewentualnie możemy dać się uratować. Po chwili dostajemy informację, że spalił im się silnik. Czekamy, wiatr wieje, nadciąga burza. Przypłynęli, szukamy schronienia. Stajemy na kotwicy w zatoczce pełnej jakiś diabelskich roślin. Burza się rozwija, walą pioruny. Zakładamy tent i idziemy spać.
Rano próbujemy dopłynąć do Tanga, ale wiatr wieje prosto od nich, a zatoka jest wąska, więc nic z tego nie wychodzi.
Jednocześnie zauważam, że mamy kat martwy dosyć duży co prawdopodobnie jest skutkiem posiadania starych żagli. Wreszcie po nieudanych próbach i konsultacjach, odpalamy do Międzywodzia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz