Archiwum bloga

czwartek, 28 sierpnia 2014

Krótkie opowiadanie o tym, jak dotarłem do celu etapowego i co z tego wynikło..

Nareszcie jest chwila, w której zebrały się po japońsku jako- tako myśli w skołatanej głowie budowniczego setki i można sklecić na ich podstawie jakąś relację.

Do ostatniej chwili przed wyjazdem praca przy łodzi trwała 24 godziny na dobę, jak nie fizyczna to logistyczna. Ostatecznie udało się przeszklić okna ( na razie), przykręcić część balastu, przygotować otwory i szpilki do mocowania, spalić kolejną wiertarkę i złamać kolejne wiertło.

Wyjazd miał być w niedzielę... W końcu nie wyszło i poniedziałek stał się dniem D.
Dzień D wstał słoneczny i parny, gzy się wściekły i atakowały w co popadnie. Przyczepa podjechała pod Tineff zawieszoną pod dachem stodoły. Opuszczamy powoli na opony... wydaje się ok. Wzywamy pomoc sąsiedzką do wypchania przyczepy, bo autem wymanewrować się nie da. wreszcie jest, w pełnym słońcu widać, że do szpachlowania się nie przyłożyłem. Pomocnicy mają nadzieję na jakieś suche wodowanie, niestety grzecznie przenoszę imprezę na późniejszy termin, na szczęście byli wyrozumiali i nie wepchali przyczepy z powrotem. Pakowanie szpeju, maszt i okazało się, że błotniki od przyczepy są za wysoko. Gumówka w rękę i poprawiamy mocowania oraz nadcinamy palec wskazujący w prawej ręce... podczepiam auto, tylna belka przyczepy jakoś niziutko niziutko. Poprawiamy pasy transportowe i trochę się poprawia. Wyjeżdżam...
Do Wrocławia docieram po niecałej godzinie, Aga czeka z Maćkiem na parkingu, przed bazą przeładunkową Orlenu. Uprzejmy pan ochroniarz pozwala nam na przepakowanie się. Kolejny szpej znika we wnętrzu, przyczepa siada coraz niżej. Teraz jeszcze odstawić jedno auto, przekazać klucze, odebrać drugie dziecko, spakować siebie i jedziemy. Ja śpię Aga prowadzi.
Łódź na przyczepie nie pozwala jechać szybciej niż 70 km/h. przy 80 zaczyna myszkować, a my razem z nią.
Na co większych nierównościach przycieramy wystającymi z tylnej belki odbojnikami. Poza tym podróż mija bez problemów.
Około 7 rano wjeżdżamy na teren mariny w Trzebieży.


Trawniczek zachęca do wyciągnięcia się na momencik, na chwileczkę, a tu jeszcze tyle roboty. Aga sporządza z plandeki tent, Stawiamy maszt, dopasowuje długość stalówek, udało się... o żesz  nie założyłem fałów, kładziemy maszt zakładam fały, trzeba sprawdzić, stawiamy maszt. Przyszedł Bosman powiedział, że postawi nas na wodzie z masztem, mamy czas do 20.

Przykręcam podwięzi, montuję pantograf pod silnik. wreszcie przerwa na obiad. Chłopaki zaprzyjaźniły się z Bosmanem i łowią ryby, wystrojeni w kamizelki - tak ma być cały czas, więc nawyk noszenia kamizelek nad wodą zaczynamy wyrabiać od początku.

Wreszcie nadszedł czas wodowania. Podjeżdżamy pod dźwig, zakładamy zawiesia. Powolutku do góry,
wisi.


Odstawiam auto, przytargałem płetwę balastową. Bosman opuszcza powoli, weszło, przykręcam 10
szpilek.



Czas na bulby.

Trochę walenia młotkiem i ok. całość zajęła ok 30 min, czyli wg planu.

Wodujemy, powoli, powoli pływa, siedzi na wodzie poprawnie, bez przegłębień. W środku sucho.
Szampan i radość nie do opisania.

Teraz taklowanie, fok trochę za długi, skracamy liklinę i jest ok.

 Poznajemy Adama, dobrego ducha mariny. Mieszka na swojej łodzi, którą przygotowuje do pływania., zostaje moim pierwszym sponsorem przekazując mi trochę nadwyżek ze swoich zapasów, bloczki, knagi, kabestany, jak chciałem płacić to się obraził.
Bosman pozwolił nam stać przy dźwigu, blisko do auta i kołysało najmniej. Aga lekko przerażona perspektywą powrotu do kołyski, Powiedziałem, że jak zamknie oczy to się uda - udało się.
Silnik nie działa, zalewa się, szukamy mechanika - nie da rady w sezonie na naprawę ekspres. olewamy na razie silnik.
Jadę z Adamem do szpitala w Policach bo nadcięty szlifierką palec spowodował stan zapalny i mam spuchnięta dłoń.
Lekarz jest, ale nie mam skierowania, zatem nie może mi pomóc, a prywatnie? 40 pln, załatwiamy sprawę i z zaopatrzoną raną i porcją antybiotyku, wracamy do Trzebieży.
W międzyczasie przeszła burza z gwałtownym deszczem i łódka przecieka, pod pilersem, z wentylatora solarnego i cieknie zejściówka. Uszczelniam na szybko. Pierwsza noc na łodzi, ciasnej, ale zbudowanej własnymi rękami - przeżycie nie do opisania....


3 komentarze:

  1. Witam, gratuluje.
    Podziwiam zaangazowanie rodzinne :-).
    Widze ze pletwe zrobiles dzielona. Z pewnoscia do transportu latwiej, a jak w morzu?
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W morzu było ok, jak jest to powiem po wyjęciu z wody :)

      Usuń
  2. Trzyma w napięciu, Więcej proszę!

    OdpowiedzUsuń